wtorek, 7 czerwca 2016

MEKSYK - dzień trzeci: Progreso, Merida, Uxmal, Campeche, Ciudad del Carmen. Stany: Campeche, Jukatan.

DZIEŃ 3:
- PROGRESO;
- MERIDA;
- UXMAL;
- CAMPECHE;
- CIUDAD DEL CARMEN.

Pobudka wczesnym rankiem w Progreso była miłą pobudką. Z racji tego, że nie widziałam jeszcze mojej wymarzonej Zatoki Meksykańskiej w świetle dziennym, chciałam wyjść z hotelu jak najwcześniej. Szybki prysznic, szybkie pakowanie i najszybsze opuszczenie hotelu w moim życiu.


Progreso Beach Hotel w dzień też nie prezentował się najgorzej:




Obsługa pomogła nam zapakować walizki do auta i miło nas pożegnała, wskazując drogę na plażę. Przed samym hotelem był robiący wrażenie, zadbany amfiteatr. 



Idąc wąskim chodniczkiem dalej doszliśmy do pięknej alejki, która dzieliła plażę od reszty miasta. Nareszcie! Turkusowa, karaibska woda, piękna biała plaża pełna muszelek i bardzo długie molo, które sięgało daleko w zatokę. 











Siedząc na plaży, dostrzegł nas pewien Meksykanin, który pewnym krokiem podszedł do nas i opowiedział nam o tragedii, która miała tu miejsce w 2010 roku. Katastrofa ekologiczna, którą zapoczątkowała eksplozja platformy wiertniczej Deepwater Hoizon, miała niewyobrażalne skutki. Do zatoki wyciekło 700 MILIONÓW LITRÓW ropy! Zanim zatamowano wyciek, plama ropy miała powierzchnię 180 000 kilometrów kwadratowych, czyli równą 60% powierzchni Polski! Wyobrażacie to sobie?! Ropa poważnie zniszczyła ekosystem Zatoki Meksykańskiej, spowodowała śmierć setek tysięcy ptaków i milionów stworzeń morskich. Zaszkodziło to poważnie środowisku, wpłynęło negatywnie na przemysł rybny oraz na turystykę. Mężczyzna opowiadał, że tony błota wypłynęły na plaże od Florydy po Teksas, Progreso to nieszczęście ominęło. Niestety, wychodząc na plażę - niegdyś pełną turystów, codziennie spotykał martwe i konające delfiny, wieloryby oraz inne zwierzęta. Podziękowaliśmy za rozmowę i z trochę mniejszym entuzjazmem i smutkiem w oczach zebraliśmy się do auta, aby ruszyć dalej - do Meridy. 




Jestem fanką programu „Dom nie do poznania” więc spotkany po drodze SEARS podbił moje serce.





Do tej pory poruszaliśmy się po stanie Quintana Roo. Merida leży już w stanie Jukatan – jest również jego stolicą. Drogi są numerowane, np. Calle 24, jak wszędzie w Meksyku. ¾ ulic oczywiście jest jednokierunkowa, co znacznie utrudnia nam poruszanie się po mieście. Liczba ludności Meridy to ponad 830 tysięcy mieszkańców, jednak zdecydowanie zachowuje ona charakter małej, meksykańskiej miejscowości.  






W Meridzie, jak w każdym meksykańskim miasteczku znajduje się piękny park. Stanowiący centrum miasta plac porośnięty egzotyczną roślinnością i drzewami laurowymi po raz kolejny zachwycił nas swoim urokiem.








W parku spotkaliśmy przesympatycznego tubylca, który opowiedział nam historię Meridy i pokazał najważniejsze zabytki, które koniecznie musimy tu zobaczyć. Oczywiście rozmowę tradycyjnie rozpoczął od pytania skąd jesteśmy. Słysząc, że z Polski, od razu powiedział, że jesteśmy rodakami Jana Pawła II i zapytał, czy wiemy, że na pierwszą pielgrzymkę zagraniczną papież wybrał właśnie Meksyk. Dialog taki przeprowadziliśmy w Meksyku niezliczone ilości razy. Wszyscy Polaków kojarzą z Janem Pawłem II, powód do dumy!





Zwiedzanie rozpoczęliśmy od pięknej katedry Catedral de San Ildefonso. Jest to najstarsza katedra w całej Ameryce! Zbudowana została w latach 1561-1589 przez setki robotników. Budulcem były kamienie ze zburzonej przez najeźdźców świątyni Majów.





W środku katedry panowała magiczna atmosfera. Byliśmy tam w okresie postu, stąd wszystkie rzeźby i obrazy Jezusa były zakryte fioletowym płótnem. 






Matka Boża z Guadalupe.




            Dalej poszliśmy w kierunku Pałacu Gubernatorów (Palacio de Gobierno). Większość turystów zwiedza go dla wystaw, jednak dla mnie sam budynek był równie piękny i interesujący, można poczuć się tam, jakby czas zatrzymał się 100 lat temu. Cudowny dom z pokaźnym patio. 








Wewnątrz znaleźliśmy imponującą wystawę, obrazującą historię powstania miasta – opowieść krwawa i bezlitosna. 




Po zwiedzeniu pałacu, ruszyliśmy zjeść obiad w miejscowej restauracji i udaliśmy się do auta, bo czas nas gonił, a w dzisiejszym dniu mieliśmy jeszcze sporo do zobaczenia! Jedziemy do Uxmal!




Dojechaliśmy, wysiadając z auta przywitał nas największy jak do tej pory gorąc. Środek południa, środek dżungli i środek pustego parkingu – nikt o tej porze nie przyjeżdża zwiedzać, ze względu na wysoką temperaturę.
Uxmal zrobił na mnie wrażenie równe Chichen Itza (jak nie większe, ze względu na to, że zwiedzaliśmy całą strefę archeologiczną bez tłumu turystów). Uxmal to miasto Majów założone między 987 a 1007 rokiem. Należało obok Chichen Itza do głównych miast-państw cywilizacji Majów. Opuszczone zostało w XV wieku, a wśród ruin zachowało się wiele zabytków!
Idąc pustymi ścieżkami prowadzącymi przez tropikalną roślinność nagle wyłoniła się imponująca piramida schodkowa ze Świątynią Czarownika. Budowla ma 38 metrów wysokości. Zbudowano na niej pięć świątyń dostępnych z różnych stron.








W zwiedzaniu jak zawsze towarzyszyły nam piękne iguany, legwany, gekony i inne jaszczury. 







Czworokąt Mniszek to wielki dziedziniec w formie trapezu, położony na sztucznej platformie i otoczony ze wszystkich stron budowlami. Znajdują się tu w sumie aż 74 komnaty. Górne fasady budowli są zdobione bogatym fryzem, na którym można wyróżnić postacie ludzkie, węże, maski bogów i kamienne mozaiki. 



Tuż obok mamy ciekawą budowlę nazwaną Gołębnikiem, z ażurowym zwieńczeniem dachu i dziewięcioma bramami ze sklepieniem łukowym, które prawdopodobnie prowadziły do położonego na platformie kolejnego pałacu lub ważnego budynku o charakterze administracyjnym.





Pałac Gubernatora – niski, długi budynek wzniesiony około 987 roku, najprawdopodobniej był pałacem królewskim. Jest to budowla o wymiarach 100 metrów x 12,0 metrów i 8,0 metrów wysokości, wzniesiona na tarasie o wysokości 15,0 m.






W Uxmal w przeciwieństwie do większości miast Majów nie ma cenot. Wodę gromadzono w specjalnie do tego wykonywanych chultunes, jest tam ich około 150 i naprawdę trudno je zauważyć, nie są ani oznaczone ani ogrodzone, co nie jest bezpieczne. 


Zwiedziliśmy całą strefę archeologiczną w Uxmal i zaczęliśmy podziwiać archeologów i odkrywców za to ile pracy włożyli, żebyśmy mogli oglądać zabytki w takiej formie, w jakiej są teraz. Zobaczcie jak wyglądały w momencie odkrycia - zastanówcie się ile jeszcze skarbów i tajemnic kryje jukatańska dżungla… Przed i po oczyszczeniu:






Ruszyliśmy w stronę Campeche – miasta, które słynęło z częstych najazdów piratów. Przejechaliśmy do stanu o tej samej nazwie i tu doszliśmy do wniosku, że im dalej od cywilizowanych, zamerykanizowanych kurortów w Cancun i Playa del Carmen, tym znacznie ciekawiej! A przed nami jeszcze tyle drogi…  



Dojechaliśmy! Campeche, to magiczne miasto, często nazywane perłą Karaibów. Założone zostało w 1540 roku przez hiszpańskich konkwistadorów, było łupione i grabione przez korsarzy i piratów, dopóki nie ogrodzono go wysokimi murami.









Meksykańskie miasteczko, nie różni się od innych, dopóki nie wejdziemy na Stare Miasto, które od niemal dwudziestu lat znajduje się na liście dziedzictwa światowego UNESCO – każdy budynek zachwyca fasadami. 











Jak w każdym meksykańskim miasteczku w centrum był park z piękną, egzotyczną roślinnością.



Nieopodal piękna katedra.






Dostałam snapa w odpowiedzi na moje story, że właśnie jestem pod katedrą z ulubionego serialu mojej przyjaciółki, buziakiiii Asia! 


Podziwialiśmy uroki Campeche, aż nagle, nie wiadomo kiedy, zaczęło się ściemniać, a my uświadomiliśmy sobie, że w planach na dzisiaj mamy jeszcze kawał drogi! Wszyscy przestrzegali nas przed jazdą nocą po Meksyku, my też nie koniecznie chcieliśmy jej doświadczyć, szczególnie, że jesteśmy już znacznie dalej od tłumów turystów i bezpiecznego stanu Quintata Roo… 






Zanim doszliśmy do auta, zrobiło się ciemno (wspominałam wcześniej, że w strefie równikowej zmrok zapada w kilka minut). Zerknęliśmy na mapę i pierwszy raz nie wiedzieliśmy co robić… Z jednej strony w  Campeche baaardzo drogie noclegi, a z drugiej taką piękną trasę przejechać w nocy... Mimo wszystko postanowiliśmy jechać w stronę Ciudad del Carmen.
Oczywiście w głębi duszy obydwoje mieliśmy nadzieję, że wcześniej znajdziemy jakiś nocleg. Udawaliśmy przed sobą twardzieli. Stwierdziliśmy,  że nocna podróż małymi meksykańskimi miasteczkami wzdłuż wybrzeża, między bezkresem pięknej karaibskiej wody i dżungli, to sama przyjemność, a jak będzie coś super ciekawego, to wrócimy tam rano. 


            Niestety na takiej nadziei się skończyło… Jak tylko wyjechaliśmy z Campeche, to straciliśmy zasięg, a co za tym idzie Internet, nawigację, telefony… Wiedzieliśmy, że mamy jechać cały czas wzdłuż wybrzeża prosto, dopóki nie znajdziemy jakiegoś miasteczka, w którym możemy się przespać. Miejscowości, które oznaczone były na mapie praktycznie nie istniały – panowała totalna ciemność, były w nich maksymalnie po dwa drewniane, zabite dechami domki.
Nocą karaibska woda wcale nie jest piękna i turkusowa. Znaki ostrzegające o krokodylach i małpach wychodzących na jezdnie z dżungli też nie są fajne. Jechaliśmy wąską drogą pełną dziur, nie mijaliśmy żadnych samochodów, po prawej stronie mieliśmy dosłownie dwa metry do zatoki, a po lewej dwa metry do dżungli i to takiej, jakiej nie widziałam nawet w filmach. Myślałam tylko o tym, co będzie, jak zepsuje nam się auto albo złapiemy gumę. Oczywiście automatycznie zaczęłam wsłuchiwać się w każdy szmer i stuknięcie w samochodzie – no i racja, coś stuka. Wystraszeni myślą, że naprawdę możemy tam utknąć i nikt oprócz krokodyla nie spotka nas tam przez najbliższy miesiąc, chcieliśmy już  tylko jak najszybciej być w jakimś bezpiecznym miejscu. Radio też nie działało. Byłam już tak wystraszona, że uchyliłam okno, żeby zaczerpnąć powietrza i doznaliśmy szoku: stukało, pukało, szumiało – to racja, ale to były odgłosy z dżungli! Tak głośne, jakby ktoś tam krzyczał, puszczał z głośników odgłosy dziwnych zwierząt i przerażający szum – było to tak głośne, że aż nierealne! Tak szybko jak otworzyłam okno, tak szybko je zamknęłam w obawie, że jakiś robal wpadnie do środka. Teraz mnie to śmieszy, ale wtedy byłam już bliska płaczu. 
            Jadąc 206 kilometrów nie spotkaliśmy żadnego miejsca, w którym można było się przespać. Dojeżdżając do Ciudad del Carmen byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – przysięgam… Złapaliśmy zasięg, znaleźliśmy hotel: Corintios – nocleg 33$, w środku szału nie ma, ale po dzisiejszej dawce przygód i adrenaliny to było w stu procentach wystarczające. No i najważniejsze – była ciepła woda.:)






Dzięki kochani za każde miłe słowo i motywację do dalszego pisania. Przepraszam za przerwę w dodawaniu postów, ale musicie mi wybaczyć – sesja przyszła. Trzymajcie za mnie kciuki!


 Buziaki!










1 komentarz:

  1. The casino review for poker: Get up to $1000 & FREE bonus
    The casino review 부산광역 출장안마 is in the process 상주 출장안마 of vetting a 삼척 출장샵 new player's welcome 양주 출장마사지 offer to of any player's deposit to the games and casino, 보령 출장샵

    OdpowiedzUsuń